Beskidy Zachodnie:
Beskidy Środkowe:
Beskidy Lesiste:
Dla osoby bez doświadczenia, która nie chodzi po górach, przejście 137 km w kilka dni było wyzwaniem szaleńczym. Decyzja o chęci pokonania takiego szlaku zapadła jednak w ciągu kilku chwil, za sprawą pomysłodawczyni, która w pierwszej wersji wymyśliła sobie blisko 500. km Główny Szlak Beskidzki, a po moim zniechęceniu zeszła do 137 km proponując Mały Szlak Beskidzki. Przygotowania do wymarszu były bardzo długie i mozolne. Zupełnie obcy teren, brak odpowiedniego asortymentu, a później problemy z rezerwacją noclegów to etapy, które należało cierpliwie przejść, aby w dwójkę ruszyć na beskidzki szlak.
Mały Szlak Beskidzki to oznaczona kolorem czerwonym piesza trasa o długości ponad 130 km prowadząca z dzielnicy Bielska-Białej- Straconki do Lubonia Wielkiego lub w kierunku odwrotnym. Szlak przebiega przez cztery pasma górskie: Beskid Mały, Pasma Pewelsko-Krzeczowskie, Beskid Makowski oraz Beskid Wyspowy i omija swym przebiegiem najdłuższy, polski szlak górski, liczący ok. 500 km Główny Szlak Beskidzki. Przewyższenie na całym szlaku wynosi ok. 600 m, zaczynając od 420, a kończąc na 1022 m n.p.m.
Na trasie zwiedzić można między innymi: kościoły, kapliczki i cmentarze, ale przede wszystkim warto rozkoszować się urokami polskich gór i lasów. Mały Szlak Beskidzki ma tę zaletę, że nie należy do miejsc zatłoczonych. Spora część szlaku biegnie przez lasy i są to odcinki, na których przez długi czas nie zobaczymy żywej duszy.
Użyte wykresy z przewyższeniami stanowią automatycznie przerysowany ślad GPS, który wynosi 134,6 km. Długość szlaku jest więc o 2,4 km mniejsza od tego, co podają oficjalne źródła. Na tej podstawie określone zostały długości dziennych odcinków, które nie uwzględniają dojść do miejsc noclegowych.
Nasza wycieczka została starannie rozplanowana w systemie 6. dniowym, choć równie dobrze całą trasę można było przejść w 5 dni. Wzięliśmy jednak pod uwagę możliwość zmęczenia i spory przemarsz poza szlakiem, z Bielska-Białej, Mikuszowice do Bielska-Białej, Straconki i z Lubonia Wielkiego do Rabki-Zdrój.
Odcinki pierwszego i ostatniego dnia były wydłużone o kilometry potrzebne na dojście do szlaku i zejście z niego. Przemarsz składał się z noclegów zorganizowanych w kwaterach prywatnych, schroniskach górskich i ośrodku wypoczynkowym. Ilość potrzebnego wyposażenia została ograniczona do minimum, tak aby wszystko zmieściło się w niewielkie plecaki o pojemności 25 i 28 litrów. Zapas produktów żywnościowych postanowiliśmy uzupełniać w miastach, wioskach i schroniskach górskich. Na szlaku mieliśmy sporo podejść, które wymagały włożenia nieco większego wysiłku. Nie stanowiło to jednak aż tak wielkiego problemu, bo na szczytach gór, dzięki rozległym, górskim widokom, mogliśmy ładować energię. Trudność szlaku to sprawa indywidualna każdego, a bardzo duży wpływ mają tu warunki pogodowe. W górach każdy opad deszczu, zarówno przy zejściach, jak i podejściach, powoduje spore utrudnienia. Mimo dobrej przyczepności butów do podłoża, na mokrych kamieniach nietrudno o przypadkowy poślizg.
Zapewne każdemu, kto wystartuje z Bielska-Białej, utkwią w pamięci dwa szczyty: Żar i Luboń Wielki. Osobiście dorzuciłbym do tego Lubogoszcz- za długość i stromość oraz Żurawnicę- za stromość, szczególnie na ostatnich metrach, gdzie pomocne mogą być ręce i wystające z ziemi korzenie drzew, tak jak to było w moim przypadku. Szczególny sentyment z tego szlaku pozostawiam jednak Luboniowi Wielkiemu, gdzie dwa fragmenty, ze względu na śliskość po opadach, wymusiły podejścia z pomocą drzew, korzeni, kamieni i rąk.
Mały Szlak Beskidzki oznaczony jest bardzo dobrze, więc prawdopodobieństwo jego pomyłkowego opuszczenia jest minimalne. Przez zagadanie, zdarzyły nam się jednak 2-3 niewielkie odejścia od szlaku, które po szybkiej orientacji korygowaliśmy. Podczas przejścia pomagały nam dwie aplikacje: nawigacyjny Locus i pogodowy Monitor Burz. Locus to darmowa, w pełni wystarczająca aplikacja turystyczna, która po wgraniu lokalnej mapy nie wymaga dostępu do sieci i prowadzi po wyznaczonym wcześniej śladzie do celu, wykorzystując satelity GPS. Aplikacja Monitor Burz, jak sama nazwa mówi, miała za zadanie ostrzegać nas przed zmianą pogody- pojawieniem się burz w okolicy. Mimo strasznych prognoz, które w Beskidach zupełnie się nie sprawdziły, mieliśmy dodatkową pewność, że żadne niebezpieczeństwo nam nie grozi. Pogoda dopisywała nam przez cztery pierwsze dni, w piąty przyszedł deszcz, a w szósty chwilowy opad z finalną, cudowną mgłą. Z powodu braku pełnego zaufania do elektroniki, zabraliśmy ze sobą dwie mapy papierowe: Beskid Mały i Makowski oraz Beskid Wyspowy wydane przez Expressmap Polska Sp. z o.o, które nie zostały użyte.
Zanim ruszyliśmy na szlak, należało do niego dotrzeć i na starcie stanąć wypoczętym. Wybór noclegu w Bielsku-Białej był więc optymalnym rozwiązaniem, ponieważ mogliśmy z samego rana ruszyć na szlak. W mieście nie skupialiśmy się już na zwiedzaniu, a raczej na przygotowaniu do wymarszu. W górach sprawa wiosek i miast wygląda zupełnie inaczej niż podczas zwiedzania rowerem, czy autokarem. To są akurat mozolne fragmenty, a każde wyjście z miejscowości oraz wejście do lasu dodaje nowych sił i chęci na dalszy spacer lub marsz. Oddalanie się od szlaku w celu odbicia się od drzwi zamkniętego kościoła mija się czasem z celem, a każde dodatkowe kilkaset metrów wcale nie uszczęśliwiają tak, jak mogłoby się nam wydawać. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, dla których zejść jest warto, pod warunkiem, że odległość od szlaku jest akceptowalna przez wszystkich uczestników wycieczki i czas nam na to pozwala.
Poniższa tabela przedstawia orientacyjne czasy przejścia wraz z km, z punktu do punktu, w jedną i drugą stronę. Poszczególne punkty zostały zaznaczone na mapie Beskidów.